Przez 3 lata był spokój, stosowałem podsypkę pod miejsce parkingowe (takie granulki) odstraszającą, do tego regularnie wymieniane w wersji najbardziej śmierdzącej domestosy. Pomagało. Do teraz.
Właśnie zeżarło (pewnie ze złości, że tak długo musiało czekać) wygłuszenie maski od środka.
Na razie wymieniał nie będę (jeśli kiedykolwiek), bo aso krzyknęło "jedyne" 998 zł.
Dopytałem przy okazji "co jeszcze żrą w toykach?", Pan uprzejmie odpowiedział, że rury płynu chłodniczego.
Kabli WN nie żrą z prostego powodu: bo ich... nie ma.
Pan uprzejmie
zaproponował jakiś spray, co to ponoć
pomaga, stosowany 2-3 razy do roku - pojadę przy okazji i spojrzę na niego (na spray, nie na gostka
), bo jednak z dwojga złego lepiej się pozbyć wygłuszenia aniżeli płynu chłodniczego.
A myślałem, że tylko wygłuszenie z Citroenów żrą - bo żarły kiedyś regularnie już po paru dniach...
Swoją drogą wtedy elektroniczne odstraszacze absolutnie nie działały, więc szeroką reklamę tychże w czasopismach motoryzacyjnych uważam za tendencyjną - owszem, znam przypadki że takie odstraszacze działają, ale tylko w autach, których zwierzaki... i tak nie zjadają.
Idę spać. Nie wiem, co się teraz dzieje pod maską...